Co roku ekonomiści i eksperci zaczynają z końcem grudnia produkować swoje wizje dotyczące kolejnego roku. To rutynowa procedura w redakcjach, żeby tego typu tekst wyprodukować. I tak tworzymy schemat, który staje się standardem, ale przestaje nieść za sobą jakąkolwiek wartość dla samego widza czy też czytelnika.
Mam mieszany stosunek do prognoz ekonomistów z bardzo prostego powodu – media mają dzisiaj taki tryb pracy, ze nie są w stanie owych prognoz weryfikować. Można dosłownie co roku prognozować kryzys, aż pewnego roku zostaje się analitykiem dekady, bo niczym Nouriel Roubini przepowiedziało się kryzys finansowy.
Pół żartem, pół serio
Ja też nagrałem swoje prognozy, a właściwie wróżby. Sprawdzę je za rok żeby było ciekawiej i oczywiście zrobię kolejne, już na 2015 rok. Zobaczcie moje 3 prognozy na 2014 rok i oczywiście ich uzasadnienie, bo jak się domyślacie – nie jest to klasyczna prognoza analityka giełdowego ;)
Już po pierwszych dwóch miesiącach 2014 roku wiem, że trochę za bardzo optymistycznie podszedłem do prognozy czy też wróżby z mniejszym obciążeniem podatkowym przez polityków. ZUS płacony od umów cywilnoprawnych pojawia się na samym początku roku, a wśród plotek znalazłem już nawet akcyzę od napojów gazowanych, zależną od zawartości cukru w napoju. Jednak nikt nam w Polsce nie ułatwi życia, co wskazuje na wyraźną panikę polityków co do sytuacji budżetu w długim terminie.
Prognozowanie jeszcze nikogo nie doprowadziło do zysków. No… może prognozujących analityków na utrzymaniu banków i innych instytucji. Najważniejsze jest reagowanie na zmieniające się rynki finansowe i skuteczne podejmowanie decyzji. Żaden ekonomista nie naciśnie za nas przycisku kup lub sprzedaj, tak jak żaden analityk nie wybierze za nas kredytu, który będziemy spłacać kilka lat. No i na szczęście, żaden polityk za nas nie zagłosuje.
Tomasz Jaroszek