Publicystyka jest po to, aby prowokować do dyskusji i poszerzać horyzonty myślowe. Idąc zgodnie z tym założeniem, zamiast wkurzać się na tekst, z którym się nie zgadzam, postanowiłem na niego odpisać i wytłumaczyć autorowi jak działa giełda.
Raz na jakiś czas Krytyka Polityczna testuje nerwy czytelników-kapitalistów, którzy chętnie czytają o ciekawych teoriach ekonomicznych i współczesnej gospodarce. Zaglądam tam regularnie po ambitne teksty, z których albo się czegoś nowego nauczę albo będę mógł się z nimi nieco spierać, bo jestem raczej po tej „kapitalistycznej” stronie barykady. Czasem trafiam na tekst, z którym nie zgadzam się całkowicie.
Tym razem nie wytrzymałem, bo trafiłem na tekst, w którym autor ewidentnie nie wie o czym pisze albo używa skrótów myślowych, które tylko on rozumie. W trosce o młodych inwestorów, którzy mogą się zniechęcić całkowicie do rynku kapitałowego po przeczytaniu, że są frajerami, postanowiłem odpowiedzieć.
Chciałem wypunktować kilka rzeczy, ale nie da się. W prawie każdym akapicie z czymś się nie zgadzam. Niestety zastosowane tu uproszczenia kompletnie wypaczają obraz współczesnej giełdy. Autor wrzucił do jednego worka akcje, obligacje, fundusze, produkty inwestycyjne sprzedawane przez banki – wszystko. Nie wiem czy to nieznajomość rynku czy też celowy zabieg, żeby utrzymać tezę, że jestem frajerem, bo inwestuję na giełdzie.
No to po kolei…
Tutaj jest tekst, do którego się nawiązuję – elementy pogrubione i pisane kursywą to cytaty autora, do których się odnoszę bezpośrednio..
Na giełdzie papierów wartościowych można kupować firmy. Są one duże, a więc i drogie. Jednak aby nie zamykać nikomu drogi do kupowania firm, wymyślono sprytny sposób: dzieli się firmę na wiele małych, dużo tańszych kawałków (oczywiście tylko umownie) i je sprzedaje giełdowym graczom.
To działa w dwie strony – giełda nie powstała po to, aby ludzie mogli sobie kupować kawałki firm i na nich „grać”, ale żeby firmy mogły pozyskiwać kapitał na innych warunkach niż kredyt w banku. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że bez giełdy nie byłoby takiej wolności gospodarczej, bo firmy mogłyby pozyskiwać pieniądze jedynie w formie kredytów (uzależnienie od banków), dotacji/subwencji (uzależnienie od Państwa).
Świadectwo własności takiego kawałka to akcja. Z reguły jednak jeśli coś kupujemy, to po to, aby tego używać. Rower – by nim jeździć, kiełbasę – by ją zjeść, kapsułki do prania – aby mieć czyste koszule. Kawałek firmy – oczywiście pod nadzorem właściciela – kupuje się po to, aby przynosiła nam zysk.
Tak, dokładnie. Kupujemy akcje z myślą o późniejszych zyskach, licząc się z ryzykiem, jakie ponosimy. To daje ogromne możliwości, bo posiadając akcje różnych spółek można dużo bardziej zdywersyfikować swoje ryzyko. Bez tego, bylibyśmy skazani tylko na bankowe produkty inwestycyjne lub oszczędnościowe.
Jednak z posiadania niewielkiej liczby akcji, czyli małego kawałka jakiejś dużej firmy, pożytek jest żaden.
Dzięki 1 akcji mogę wejść na walne zgromadzenie akcjonariuszy danej spółki. To wystarczy żeby chociażby móc porozmawiać z innymi akcjonariuszami na WZA, zadać pytania zarządowi itp. Ja tak zrobiłem z akcjami Berskhire Hathaway i pojechałem dzięki 1 akcji do Omaha. Była to jedyna w Polsce relacja z tej imprezy. Niby pożytek żaden, ale udało się dzięki 1 akcji zrobić coś, czego nie zrobiła ani jedna redakcja w Polsce. I jeszcze na tej akcji zarobiłem, bo jej cena urosła.
No i z tej niewielkiej liczby akcji mogą zrobić się duże kwoty, jeśli dobrze zainwestujemy. Już nie będę przytaczał historii spółek z wykresami, którym bitcoin mógłby pozazdrościć – tyle tylko, że to wiązało się z wyśmienitym rozwojem firmy, a nie tylko spekulacją. CD Projekt jest dzisiaj dumą polskiej giełdy, ale jeszcze kilka lat temu jego akcje można było kupić za kilka złotych.
Po co zatem ludzie kupują akcje? Jedynie po to, aby próbować sprzedać je drożej niż je kupili – czyli spekulować.
Tak, oto święty Graal inwestowania – kupić taniej, sprzedać drożej.
Co prawda niektóre spółki giełdowe wypłacają akcjonariuszom część swoich zysków (dywidenda), jednak per saldo nie ma to większego znaczenia (…)
Dywidenda nie ma znaczenia? Kupuję akcje spółki i ta spółka płaci mi rok w rok pieniądze i to nie ma znaczenia? Niektóre akcje w USA płacą dywidendy od 100 lat – regularnie kwartał w kwartał. To ma kosmiczne znaczenie, w szczególności, gdy ma się tych akcji z biegiem lat dużo i można w pewnym momencie dostawać potężne pieniądze właśnie z dywidend.
(…) gdyż akcje tych firm tuż po wypłacie dywidendy znacząco tanieją.
Dywidenda jest odcinana od kursu akcji, dlatego wydaje się, że tanieją. Tak działa mechanizm dywidendy w Polsce. Jeśli ktoś kupuje spółkę pod raz wypłaconą dywidendę, to nie wie o co chodzi w inwestowaniu dywidendowym.
W krótkim terminie spółki cały czas poddawane są wahaniom, a spadki cen inwestor dywidendowy wykorzystuje do dokupienia kolejnych akcji. Dzięki temu uśrednia cenę i ma jeszcze więcej akcji, które wypłacą później dywidendę.
Jest to najuczciwszy mechanizm na giełdzie, bo spółka regularnie dzieli się zyskami ze swoimi akcjonariuszami.
Przyjęło się, że gdy firma dobrze prosperuje i ma przed sobą przyszłość, to ceny jej akcji powinny rosnąć. A skoro tak się przyjmuje, to ludzie kupują akcje firmy, o której sądzą, że dobrze prosperuje. Jak ludzie kupują, to akcje tej firmy rzeczywiście rosną. Mamy tu więc do czynienia ze samospełniającą się prognozą.
Gdyby to było tak bajecznie proste, to wszyscy frajerzy (inwestorzy) byliby milionerami.
Giełda dyskontuje przyszłość. Inwestor kupuje akcje, bo wierzy, że w przyszłości ich cena będzie warta więcej, w związku z rozwojem firmy. Można też kupować z założeniem, że firma jest wyceniana poniżej jej realnej wartości, np. z powodu paniki na giełdzie w 2008 roku. Wtedy można było kupić świetne spółki w bardzo niskich cenach. I znowu wracamy do magicznej zasady: kupić taniej, sprzedać drożej lub kupować z myślą o dywidendach. To skomplikowany proces, a ceny akcji są wynikiem milionów transakcji zawieranych każdego dnia, więc aż tak łatwo nie jest.
Jednak aby osiągnąć realny zysk ze spekulacji akcjami, trzeba w pewnym momencie postąpić inaczej niż większość graczy.
Żeby osiągnąć realny zysk, trzeba kiedyś akcje sprzedać. Ot cała tajemnica w walce z ludzką chciwością. Inwestor powinien jeszcze przed kupnem akcji wiedzieć po co je kupuje (po ile mniej więcej zechce je sprzedać w przyszłości w scenariuszu pozytywnym i negatywnym). Można też nigdy nie sprzedać akcji i dostawać do końca życia dywidendę. Tak, to te wypłaty bez znaczenia.
Podobnie jest w zakładach bukmacherskich, gdzie wypłata za obstawienie jakiegoś zdarzenia jest tym większa, im mniej graczy to zdarzenie obstawia (inaczej bookmacher by na interesie stracił).
Że co? Jaki bookmacher? Ja nie zawieram z nikim zakładu, ja kupuję akcje spółki. Dom maklerski pośredniczy w transakcji, ale nie emituje zakładów, tylko daje mi możliwość kupienia akcji od spółki (emisja) albo innego akcjonariusza. Tego pojęcia można na upartego użyć do brokera forexowego, z którym zawieram zakład o jakiś sztuczny instrument, np. CFD, ale nie zestawiajmy tego z akcjami, bo to po prostu nie ma sensu.
Jednak w zakładach tych obstawiamy wyniki realnych zdarzeń, a wiedza ekspercka o tych zdarzeniach zwiększa szansę na wygraną. Przy spekulacji akcjami zaś owymi zdarzeniami, które mają wpływ na to, czy nasza spekulacja się uda, czy nie, jest nieprzewidywalne zachowanie innych graczy.
Uno momento, wiedza ekspercka pomaga w obstawieniu meczu Brazylia – San Marino, ale przy inwestowaniu w akcje wiedza nie ma znaczenia?
I druga sprawa, w zakładach są „wyniki realnych zdarzeń”, czyli rozumiem, że inwestowaniu nie ma realnych zdarzeń? Ja kupuję prawdziwe akcje prawdziwych spółek, osadzonych w prawdziwej gospodarce, w której produkty kupują prawdziwi klienci, za prawdziwie pieniądze. Może my tu cały czas o jakiś symulatorze giełdy rozmawiamy i stąd tyle pomyłek?
Obstawiając w zakładach bukmacherskich wiemy więc – na podstawie notowań – jakie decyzje podjęli inni gracze. Na giełdzie dostęp do takich informacji jest znacznie ograniczony, a zresztą większość indywidualnych giełdowych graczy i tak się nimi nie interesuje, bo kupuje gotowe, skomponowane przez ekspertów pakiety akcji.
Stop. Za kursami meczowymi u bukmachera stoi sztab analityków i matematyków, pracujących z zaawansowanymi algorytmami. Nie wiemy jakie inni gracze podjęli decyzje po kursach meczowych. Tak nie działa ta branża.
Nie powinienem w ogóle porównywać tego do bukmacherki, ale idźmy tym tropem. Tam nie widzimy nic oprócz kursów. Na giełdzie widzimy fundusze o zaangażowaniu powyżej 5%, widzimy transakcje pakietowe, widzimy w komunikatach informacje o zbyciu akcji przez kogoś ze spółki, no i na koniec widzimy notowania, wolumeny transakcji i aktualny arkusz zleceń, czyli w czasie rzeczywistym widzimy kto chce kupić akcje, a kto sprzedać. I nikt nie zakłada się z domem maklerskim o nic!
No i wreszcie największa bzdura tego tekstu:
gotowe skomponowane przez ekspertów pakiety akcji
Czyli co? Bo nie wiem. Fundusze? Jakieś produkty strukturyzowane? O czym tutaj jest mowa? Jacy eksperci komponują pakiety akcji? Nie ma takiego czegoś albo jest tu nieodpowiedni dobór słów i autorowi chodzi o coś zupełnie innego.
Większy dostęp do informacji o sytuacji na giełdzie mają za to pośrednicy – domy inwestycyjne, biura maklerskie, towarzystwa funduszy inwestycyjnych – którzy potrafią tę wiedzę wykorzystać do zyskownej gry przeciwko swoim klientom.
Tu jest już jakieś ziarenko prawdy, tylko pojęcia kompletnie rozjechane. Dom maklerski w inwestowaniu w akcje pośredniczy w transakcjach – jeśli ktokolwiek może grać przeciwko inwestorowi to znowu broker forexowy, który jest tzw. market makerem – bo to on faktycznie może być drugą stroną transakcji. I za takie działania można tez zostać ukaranym przez organ nadzorujący. Znowu, nie mylmy rynku akcji z instrumentami pochodnymi z dźwignią, które faktycznie są przez wielu traktowane jako instrument bliższy maszynom w kasynie niż prawdziwej giełdzie.
Dostęp do informacji o spółkach giełdowych jest niby regulowany, ale przecież menadżerowie korporacji wiedzą zdecydowanie więcej (i wcześniej) niż przeciętni giełdowi gracze, a podmioty dysponujące dużymi pieniędzmi (szczególnie banki) mogą więc świadomie wpływać na kursy akcji. To z tych powodów gra na giełdzie przez indywidualnych graczy jest (używając języka teorii gier) grą o sumie ujemnej.
Ooo, wreszcie coś, z czym mogę się zgodzić! Faktycznie, drobny inwestor będzie zawsze wiedział najmniej, bo po prostu nie ma dostępu do danych, które ma chociażby pracownik wewnątrz spółki. Dlatego pracownicy spółek mają podpisywane NDA i bardzo często zakaz kupowania akcji, podobnie jak wielu pracowników instytucji finansowych, którzy w ogóle nie mogą mieć kont maklerskich. Oczywiście obchodzi się to kontem maklerskim na żonę/mamę/babcię, nie ma co udawać tutaj głupa.
Duże podmioty zawsze wpływają na kurs akcji, bo zawierają duże transakcje – żeby nie mylić celowej manipulacji kursem, która jest ścigana prawnie z dużymi transakcjami, do których mają święte prawo. Akcje kupuje na przykład Szwajcarski Bank Centralny i sam fakt zawierania przez niego dużych transakcji może wpływać na kurs danej spółki.
Inwestor zawsze musi liczyć się z tym, że oprócz niego na rynku są też więksi gracze z większym kapitałem.
Niestety niejednokrotnie znajdziemy przykłady, że kurs akcji zachowuje się „dziwnie” na kilka dni przed publikacją ważnej informacji. To faktycznie słabość naszego rynku – trudno tu kogokolwiek złapać za rękę za wykorzystanie informacji poufnej. Trzeba się z tym liczyć jako z poważnym ryzykiem.
Aby zminimalizować stratę z gry na giełdzie, trzeba rezygnować z dalszej gry w z góry zaplanowanym momencie. Tak jednak mało kto robi. Dane mówią nam, że ludzie rezygnują zazwyczaj wtedy, gdy stracą zaraz po rozpoczęciu przygody z giełdą. Natomiast osoby, które na giełdzie na początku coś zarobiły, zazwyczaj za zarobione pieniądze kupują kolejne akcje – tak długo, aż w końcu też stracą i zniechęcą się do gry. Zjawisko to, które znacznie zwiększa przeciętną stratę osób grających na giełdzie, występuje też w grach hazardowych. Znów – gdyby ludzie zachowywali się inaczej, kasyna przynosiłyby straty.
Ekonomia behawioralna udowadnia na każdym kroku, że człowiek nie podejmuje racjonalnych decyzji finansowych. To, że ludzie się tak zachowują, nie oznacza jednak, że giełdy są kasynami. Ekonomia behawioralna faktycznie tłumaczy opisane zachowanie, ale mechanizm ten dużo bliższy jest spekulantom forexowym, gdzie dzięki wykorzystaniu dźwigni spekulacja odbywa się szybko i bardziej przypomina „grę” niż proces inwestycyjny, gdzie kupujemy akcje w kilkuletnim horyzoncie inwestycyjnym.
Swoją drogą, to dlatego mówi się, że inwestowanie to zawsze pojedynek dwóch skrajnych emocji: chciwości i strachu. I dlatego też elementem edukacji inwestora jest psychologia inwestowania.
W czasie każdej sesji giełdowej wartość akcji sprzedanych jest równa wartości akcji kupionych. Ci, którzy dane akcje kupują liczą na to, że będą one zwyżkować, zaś sprzedający je prognozują przeciwnie. Połowa graczy musi się zatem mylić. Wygrana jednych odbywa się zawsze kosztem innych.
Teraz z kolei idziemy w daytrading i to jakiś mocno przelewarowany. Połowa graczy musi się mylić np. przy kontraktach terminowych, gdzie inwestorzy są parowani – jeden gra na spadki, drugi na wzrosty i koniec końców jeden przegrywa kosztem drugiego. W inwestowaniu w akcje taki mechanizm nie istnieje, a sam fakt kupowania akcji to dodatkowa ogromna korzyść dla gospodarki. No i dywidendy, podatki… Giełda to nie forex i nie kasyno.
Gra na giełdzie ma w dużej mierze charakter losowy i przeciętnie przynosi indywidualnym graczom straty. Podmioty, które zarabiają na giełdzie, nie eksponują rzecz jasna tego stanu rzeczy. Przeciwnie – starają się na różne sposoby przekonać pojedynczych graczy do kupowania akcji.
Nie, rynek akcji nie ma charakteru losowego. Ceny akcji zmieniają się pod wpływem wielu czynników, ale to nie są instrumenty: zarobi/nie zarobi… Powoli nie mam sił, ale piszę dalej.
Większość inwestorów faktycznie traci na rynku, tak jak większość firm nie przetrwa nawet kilku lat na rynku – każdy inwestor powinien liczyć się z tym ryzykiem, które można ograniczyć tylko przez nieustanną edukację. Między innymi dlatego na dojrzałych rynkach (np. w Niemczech) inwestorzy coraz rzadziej „grają” w krótkim terminie, a kupują spółki pod dywidendy i na długi termin. Tak budowane portfele są dużo mniej ryzykowne.
Domy maklerskie mają MiFID i informacje o ryzyku inwestycyjnym. inwestor jest ostrzegany wielokrotnie już na etapie założenia konta maklerskiego. To jedna z niewielu dziedzin, gdzie ostrzeżeń jest tak dużo. Na przykład Totalizator Sportowy nie dodaje, że 99.9% graczy zawsze przegrywa w Lotto i jakoś nikt nie ma z tym problemu.
Używa się odpowiedniego języka. Na przykład pakiety akcji nazywa się „produktami finansowymi”, co sugeruje, że firmy oferujące te pakiety to rodzaj „sklepu” (tymczasem w sklepach sprzedaje się towary, które są nam potrzebne).
Jakie pakiety akcji? Jakie produkty finansowe? Takimi ogólnikami mogą rozmawiać między sobą trzecioligowi politycy, ale tu przydałby się konkret, bo czytelnik nie rozumie o czym tu jest mowa. Jednostki funduszu zarabiającego na akcjach? Lokata strukturyzowana oparta o jakieś akcje?
Sklep z akcjami? Proszę spróbować dzisiaj założyć konto maklerskie po wprowadzeniu MiFIDu. Gdyby klient w sklepie spożywczym musiał podpisać kilka razy, że jest świadomy ryzyka palenia papierosów, wypełnił ankietę i jeszcze zrobił test na znajomość wpływu nikotyny na zdrowie, ludzie przestaliby palić. A tak to działa przy inwestowaniu. I co? I dalej inwestują!
Nazywa się też graczy giełdowych „inwestorami” – słowo to kojarzy się bowiem z racjonalną działalnością.
A publicystów niekiedy nazywa się ekspertami – słowo to kojarzy się z ludźmi, którzy wiedzą o czym piszą i świadomie podejmują się poruszania tematów, o których mają pojęcie.
Wiadomo, ponosi się pewne nakłady, by potem czerpać z nich zyski, dokładając do tego jeszcze zwykle swoją pracę. Na przykład możemy realnie zainwestować i kupić rower, by potem rozwozić nim pizzę.
Ja też w pewnym sensie mam rower i rozwożę pizzę (znaczy mam swoją działalność, inwestuję w nią, zarabiam poprzez to pieniądze). Tylko inwestor giełdowy robi krok dalej, pieniądze zarobione stają się kapitałem, który pracuje dodatkowo, właśnie na giełdzie. Rozumiem, że powinienem w myśl inwestowania w biznes kupić drugi rower i zatrudnić drugiego kierowcę, ale przy mojej działalności, wybrałem, że część pieniędzy regularnie przeznaczam w zwiększanie portfela inwestycyjnego i liczę się z ryzykiem. Przy okazji moje pieniądze wspierają spółki, które mogą się rozwijać i np. kupić kolejny rower i zatrudnić kolejnego pracownika do rozwożenia pizzy. Porównanie nawet nie takie złe, długo byłem akcjonariuszem spółki Amrest, więc znajdzie się i pizza.
„Inwestowanie” na giełdzie z realnym inwestowaniem nie ma jednak nic wspólnego.
Co to jest REALNE inwestowanie? Tylko nakłady poniesione w biznesie? Ok, tylko warto pamiętać, że ponad 70% firm na polskim rynku nie jest w stanie przetrwać 5 lat. Większość przedsiębiorców zamknie swoje firmy, straci pieniądze i czas. Nikt nie informuje o tym ryzyku w urzędach, gdy zakładamy działalność gospodarczą.
Gra się też na ludzkiej ambicji, oferując pakiety akcji, które obdarza się etykietką „ryzykownych, ale rentownych”. A pokonywanie ryzyka kojarzy się przecież z odwagą – cechą jednoznacznie pozytywną.
Czy my nadal rozmawiamy o produktach finansowych, których elementem gdzieś są akcje? Bo dalej nie wiem czy to jednostki funduszy, czy polisolokaty czy obligacje korporacyjne… pakietów akcji się w ten sposób nie sprzedaje – tu są pomylone pojęcia i to całkowicie wypacza sens tego tekstu.
Sprzedawcy akcji dysponują unikalną możliwością reklamowania swoich „produktów”, gdyż oferty zakupu różnorodnych pakietów akcji znajdują się na stronach www każdego banku. Musimy oglądać te oferty, nie możemy ominąć ich w czasach, gdy w obiegu dominuje pieniądz elektroniczny.
HA! Czyli mogę pakiety akcji znaleźć na stronie każdego banku! Proszę wskazać 1 przykład. Może wyjaśni się co kryje się pod pojęciem „pakiet akcji”.
Mam wrażenie, że to może działać jak ten numer z Harry’ego Pottera, kiedy Tom Riddle pozamieniał literki i wyszedł Lord Voldemort. Może pakiet akcji oznacza „toksyczna polisolokata”, tylko to jest jakaś gra słowna, o której nie wiemy.
Banki są instytucjami zaufania społecznego – a więc obecność tych ofert na ich stronach internetowych dodatkowo wzmacnia wiarygodność gry na giełdzie.
Banki są instytucjami zaufania społecznego publicznego, to po pierwsze.
Same banki są notowane na giełdzie, już chyba bardziej nie da się wzmocnić wiarygodności giełdy. I ciekawostka – banki płacą często dywidendy. Polecam zerknąć np. na Pekao, bo wydaje się być w dobrej cenie.
Ważną rolę w zachęcaniu do gry na giełdzie pełnią państwowe obligacje. Umieszczone w specjalnie spreparowanych pakietach akcji mają spowodować, że zainwestowanie w nie pieniędzy wyda się ludziom bezpieczniejsze.
… co?! Obligacje umieszczone w pakietach akcji?
Firma emituje akcje. 1 akcja to 1 akcja. Pakietem akcji możemy nazwać na przykład 100 akcji. Zróbmy tu zdanie z przykładem.
„Mam na imię Tomek, kupiłem rano pakiet 100 akcji spółki GPW.”
Do tego tekstu powinien być dodany słownik. Teraz jestem już prawie pewny, że autorowi nie chodzi w ogóle o akcje i giełdę, ale o jednostki funduszy inwestycyjnych lub jakieś inne skomplikowane produkty, które mają w swojej konstrukcji kupowanie akcji i obligacji.
Nie jest to racjonalne podobnie jak nie jest sensownie zakładać, że ryzyko uprawiania niebezpiecznego sportu, na przykład boksu, będzie mniejsze przez to, że bokser będzie także grać w szachy.
Mam 100 zł w portfelu inwestycyjnym. 50 zł przeznaczam na zakup akcji, 50 zł na zakup obligacji skarbowych. W ten sposób zmniejszam ryzyko całego portfela (100 zł), bo na obligacjach nie stracę, więc już 50% środków jest w instrumentach bezpiecznych. Tak to działa.
Jeśli bokser trenuje 4h dziennie boks, a zacznie grać w szachy w ramach tego czasu, to zmniejszy mu się czas na załapanie potencjalnej kontuzji – spadnie zatem ryzyko. Teraz będzie grał 2h dziennie w szachy i 2h dziennie ćwiczył boks. Mocno naciągane, ale bliższe prawdy, jeśli porównujemy do obligacji.
Przykładem takiej wiary speców od inwestowania w korzystną, bo „stabilizującą” rolę państwowych obligacji są Otwarte Fundusze Emerytalne. Przez wiele lat obowiązywała zasada kupowania za znaczną część składek emerytalnych właśnie tych obligacji. Dopiero po wielu latach dostrzeżono absurdalność tej zasady powodującej, że polskie władze zachowywały się jak ktoś, kto bierze pożyczkę po to, aby założyć lokatę. Trudno powiedzieć, czy było to świadomym działaniem na szkodę Polek i Polaków, czy też zwykłą głupotą.
To jest rozmowa na zupełnie inny tekst albo całą debatę – OFE przez wiele lat nie działało dobrze, a swój żywot skończyło w jeszcze gorszym stylu niż zaczęło. Chodzi jednak o konstrukcję OFE, a nie stabilizującą formę inwestowania w obligacje. Byłoby cudownie, gdyby Polacy odkładali samodzielnie na emeryturę w obligacje – skorzystałby na tym i budżet, i przyszły emeryt. Konstrukcja OFE to inny temat.
OFE są za to dobrym, choć kosztownym testem na skuteczność ekspertów od „inwestowania”. Test ten wypada słabo, gdyż średnie wyniki wszystkich OFE są zbliżone do zwykłego inwestowania w WIG. A uwzględnienie prowizji, jaką pobierają OFE oraz faktu, że państwo, aby wpłacać im pieniądze musi się dodatkowo zadłużać, jeszcze pogarsza ten bilans. W niektórych OFE straty sięgają nawet 30%.
Fakt – opłaty w OFE były skandalicznie wysokie, dużo wyższe niż w normalnych TFI, które i tak w Polsce są jednymi z najdroższych w Europie. Jeśli wyniki OFE były zbliżone do inwestowania w WIG, to całkiem dobrze dla emeryta, który sam nigdy nie zainwestuje w WIG. Problemem była konstrukcja OFE, opłaty itp.
Słaba konstrukcja OFE nie jest potwierdzeniem tezy, że giełda jest zła. Jeśli już to OFE było złe i nieefektywnie wykorzystywało mechanizmy giełdy. W USA przyszli emeryci ładują pieniądze akcje i obligacje w ramach programów emerytalnych i od lat korzystają z hossy.
No i w których OFE straty sięgają 30%? W skali całej swojej działalności czy w jakimś krótkim wycinku czasu? Tu są wyniki z ostatnich lat, gdzie te -30%?
Na giełdzie tracą (przeciętnie) indywidualni gracze. Zarabiają za to korporacje, gdyż dzięki giełdzie pozyskują gotówkę, a to zapewnia im przewagę nad innymi, mniejszymi firmami, których na rynku jest zdecydowana większość. Warsztatowi samochodowemu czy sklepikarzowi nikt pieniędzy nie da. Korporacjom – tak.
Nie wszyscy indywidualni inwestorzy tracą swoje pieniądze. Nie wszystkie korporacje mają dzięki giełdzie przewagę konkurencyjną. Część spółek nawet opuszcza giełdę, bo ciągłe raportowanie zgodnie z wymaganiami giełdy jest dla nich większym obciążeniem. Giełda pokazuje wiele przykładów spółek, które zaczynały w garażu, a mechanizm giełdy dał im z biegiem lat możliwość skalowania biznesu.
Zarabiają też pośrednicy (na prowizji) (…)
Tak, zawsze zarabiają pośrednicy, bo sam zlecenia bezpośrednio na GPW nie złożę. Listu też nie wyślę bez poczty, cholerny pośrednik zarobi na znaczku.
(…) i banki, które dysponują nieograniczonym dostępem do pieniędzy, przez co sterują kursami giełdowymi i te pieniądze pomnażają.
Zbliżamy się w stronę teorii spiskowych, na co nie ma niestety mądrej odpowiedzi. Doczytajcie koniecznie kolejny akapit.
Podsumujmy więc. Giełda to zakrojone na ogromną skalę dojenie naiwnych. Oszustwo to wspiera państwo, czego przykładem są OFE, banki oraz szeroko zakrojona akcja propagandowo-reklamowa, prowadzona gdzie się da. Korzyści z giełdy osiągają jedynie finansjera oraz korporacje.
Podsumuję i ja. Używanie teorii spiskowych to miecz obosieczny, który zabija jakąkolwiek dyskusję i można obalić teorię przeciwnika dowolnym absurdalnym argumentem.
Spróbujmy odpowiedzieć spiskiem na spisek:
Co ma na celu pisanie tekstów, które szkalują obligacje Skarbu Państwa, polską giełdę, polskie firmy i oszczędzanie na emerytury? Mi to wygląda na działanie rosyjskiej propagandy, która chce osłabić naszą gospodarkę. No bo jak mówi się ludziom, że mają nie inwestować w akcje polskich spółek i nie kupować obligacji, to co? Mamy sprzedawać nasze obligacje tylko inwestorom zagranicznym? Może niemieckim?
Aaa przecież to lewicowa propaganda Krytyki Politycznej, która ma osłabić dumną Polskę, która przecież tak pięknie rozwija się gospodarczo! No i termin publikacji… dlaczego akurat teraz? Polska weszła do koszyka krajów rozwiniętych i nagle tekst szkalujący nasza giełdę. Przypadek? NIE SĄDZĘ!!!!
Proste, prawda?
Spróbujcie sami. Ja uwielbiam tę zabawę. Zabija całkowicie racjonalną dyskusję, ale rozwija kreatywność.
Tyko mówcie zawsze, że to nie jest na poważnie, bo Was wezmą za wariatów.
Frajerem jest ten, kto się nie uczy
Świadomy ryzyka inwestor nie jest frajerem. Korzysta z dobrodziejstw XXI wieku. Może zostać akcjonariuszem największych spółek na świecie bez wychodzenia z domu, bez większych ograniczeń prawnych, bez zdobywania licencji. Jeśli wie jak działa giełda, to może w długim terminie budować kapitał, poznawać największe w kraju spółki i wziąć sprawy w swoje ręce w sprawie emerytury.
Moim zdaniem frajerem jest ten, co kto się niczego nie uczy i wierzy w teorie spiskowe, że nic nie zależy tak naprawdę od niego.
Kapitalizm jest genialny, jeśli wiemy, co robimy i mamy świadomość ryzyka.
PS. Drogi czytelniku, wierzysz, że banki rządzą światem i Cię okradają? Kup ich akcje i niech Ci wypłacają Ci dywidendę. Od razu lepiej, prawda? ;)